Pytanie o miejsce religii w supermarkecie ma wymiar dosłowny i metaforyczny. Chodzi zarówno o możliwość umieszczenia kaplicy w centrum handlowym, jak i o rolę religii w dzisiejszym świecie coraz bardziej przypominającym supermarket. Czy wiara powinna konkurować z innymi pomysłami na życie? Czy Boga i religię można reklamować tak jak produkty przeznaczone na sprzedaż? Jak być jednocześnie „w tym świecie” i „nie z tego świata”? Do takiej refleksji i dyskusji zapraszamy Państwa w tym miesiącu.

Supemermarketyzacja religii.



Dyskutują: Paweł Niziński – dyrektor kreatywny agencji reklamowej „Upstairs Young and Rubicam”, Mirosław Pilśniak OP – duszpasterz akademicki, Jerzy Sosnowski – pisarz i dziennikarz, Leszek Stafiej – ekspert do spraw komunikacji społecznej i mediów, Piotr Alchimowicz – dyrektor kreatywny agencji reklamowej Ogilvy oraz Katarzyna Jabłońska i Tomasz Wiścicki („Więź”).

– Gdy patrzymy na naszą codzienność, może się chwilami wydawać, że współczesną kulturę  zaczynają bardziej określać marki niż symbole i że to właśnie marki są dziś bardziej czytelne i silniej przemawiają do ludzi. Na czym, Panów zdaniem, polega różnica między marką a symbolem?

 

Leszek Stafiej: Marka jest czymś w rodzaju pozytywnej aury, którą roztacza zespół pojęć czy wartości. Symbol natomiast – pomimo że historycznie wcześniejszy – jest narzędziem, które wspomaga markę.

Jerzy Sosnowski: Symbol i marka to znaki, a zasadnicza różnica między nimi polega na tym, co oznaczają. W znaku wyróżniamy to, co znaczone, i to, co znaczące. W przypadku marki  znaczony jest konkretny produkt czy obiekt, który można dotknąć i nazwać. W tym sensie struktura znaczeniowa marki przypomina strukturę znaczeniową osiemnastowiecznej alegorii. Jeśli przedstawiano nam na przykład sowę, jasne było, że oznacza ona mądrość, jeśli kobietę z zawiązanymi oczami i z wagą w ręce – mogliśmy być pewni, że chodzi o sprawiedliwość i na tym koniec, kropka. W tym sensie marka – podobnie właśnie jak alegoria – odsyła do poziomu znaczeń, z których można by wręcz ułożyć słownik. Znaczenia te dają się zracjonalizować, zwerbalizować, domknąć. Natomiast to, co oznaczamy przez symbol, jest zakorzenione w doświadczeniu znajdującym się poniżej progu naszej świadomości, odsyła do obszaru przeżyć religijnych, artystycznych czy też do snów. Znaczenie symbolu jest niewyczerpywalne i nieskończone. Kiedy zatem dochodzi do wykorzystywania symbolu przez markę, mamy niewątpliwie do czynienia z wykorzystywaniem czegoś starszego, szlachetniejszego i bardziej wieloznacznego przez coś, co jest młodsze, mniej szlachetne i jednoznaczne.
 
MARKA KONTRA  SYMBOL

Leszek Stafiej: Jeżeli próbujemy wartościować, to rzecz jasna staję po stronie symbolu – marka absolutnie nie wytrzymuje z nim porównania. Gdzież jej do symbolu – nie ma ani tak potężnego kulturowego, ani historycznego zaplecza. Semantyczna przewaga symbolu jest bezdyskusyjna, ponieważ jednak tematem naszego spotkania jest marka postrzegana jako pojęcie marketingowe, postaram się – czasami wbrew sobie – być adwokatem marki, która  obecnie odsyła do czegoś więcej niż jedynie produkt. Dziś marka staje się ideologią, która jednym służy do mamienia i uwodzenia, a innym do wzbogacania świadomości. Mamienie pomijam litościwym milczeniem -  przykładów mamy wokół bez liku. Natomiast rzadziej pojawia się  okazję do  wzbogacenia świadomości za pośrednictwem marki, a ma to miejsce wtedy, gdy marka – choćby tak banalna jak buty – potrafi wyjść poza zwykłe ”mieć”, nie koniecznie z niego rezygnując, by – niejako przy okazji - otwierać i pobudzać potrzeby wyższego rzędu, potrzeby z kategorii „być”, inspirując postawy otwarte, pro-społeczne, a nawet coś w rodzaju potocznej filozofii. Tu przykładów jest znacznie mniej, bo to nie lada sztuka. Dlatego te, które są – jak Nike, Hallmark czy Mastercard - warto wskazywać i pochwalać. Tworzą one  pożyteczną, inspirującą  aurę  korporacyjnej odpowiedzialności społecznej.
Piotr Alchimowicz: Wszystkie te mechanizmy, które Pan Jerzy Sosnowski podaje w odniesieniu do symbolu, stosowane są dzisiaj w reklamie jako najbardziej efektywne narzędzia przy zdobywaniu konsumenta oraz jego wierności. I niekoniecznie chodzi tu o nakłanianie go do zakupu towarów, ale o tworzenie właśnie aury, która buduje wyjątkowość danej oferty. W prezentacji, którą w dalszej części tego spotkania Państwu przedstawię będzie można przekonać się  jak to działa (przypis nt. prezentacji)  


Jeśli natomiast Pan Sosnowski twierdzi, że marki są jednoznaczne, to nie bierze chyba pod uwagę tak otwartych twierdzeń, które niektóre marki określają. Sięgnijmy tu na przykład do słynnej reklamy Nike: „Just do it”. Jest to przecież twierdzenie totalnie otwarte i pozostawione konsumentowi do zdefiniowania. A znak tej marki w zasadzie niczego nikomu nie podpowiada,  poza próbą uświadomienia  wolnej woli w wyborze. Rozumiem rzecz jasna, że tu mogą pojawić się zarzuty o parodię jakiegoś światopoglądu. Ta konkretna marka i mechanizm jej działania są jeszcze bardzo młode, załóżmy jednak, że przetrwa ona tyle, co inne szacowne marki  - takie, jak na przykład miśnieńska porcelana – i stanie się w którymś momencie symbolem. Symbolem swobody wypowiedzi, symbolem aktywności umysłowej, czy jakiejkolwiek innej 

J. Sosnowski: Państwa praca jest na tyle pożyteczna, że nie musicie sobie Państwo sztucznie podwyższać samopoczucia tego rodzaju wywodami. To, że hasła reklamowe bywają formułowane w sposób wieloznaczny, czego przykładem jest „Just do it”, w żaden sposób nie zmienia faktu, ze jest to hasło reklamowe, które reklamuje określoną firmę. I oczywiście, ta firma chce stworzyć wokół siebie pewien klimat. Im bardziej on jest nieostry, tym więcej potencjalnych klientów zdobywa. To zrozumiałe i w pewien sposób nawet naturalne, jednak u podstaw tworzenia danej marki stoi jednak interes jakiejś firmy. Ten, kto dał pieniądze na reklamę, wyłożył je nie po to, byśmy mieli poczucie takiej niejasności, jaka towarzyszy nam przy lekturze wiersza symbolicznego. To prawda, że ów ktoś pozwala nam się chwileczkę popluskać w tym „Just do it”, ale ostatecznie chodzi przecież o to, byśmy poszli do sklepu i kupili jakąś rzecz firmy Nike.
P. Alchimowicz: Upierał się jednak będę, że dobra marka poprzez trwałość zastosowania, w którymś momencie staje się symbolem i ma wszystkie jego atrybuty.

J. Sosnowski: Być może jest to możliwe, tym bardziej jestem zdania, że dobrze jest używać pojęć, które się nie zlewają, inaczej znajdziemy się w ciepełku słów, które właściwie można dowolnie zamieniać miejscami, a ich treści podstawiać jedne pod drugie.

P. Niziński: Nalezy oczywiście czynić rozróżnienia, jednak, zamieszanie w sferze pojeć i znaczeń dzisiaj jest jest już faktem. Mamy z tym do czynienia na co dzień. Do niedawna istniał świat symboli, teraz pojawiły się marki, które żywią się symbolami. Pan Leszek Stafiej mówił o tym, że wokół marki buduje się jakaś aura, jednak nie zawsze marka tworzona jest z premedytacją w taki sposób, żeby zgarnąć jak najwięcej konsumentów. Przyznać jednakowoż trzeba, że marka to rodzaj pewnej nowej mitologii, która posługuje się postmodernistycznym śmietniskiem znaków kulturowych – z tych znaków właśnie na nowo komponowane są znaczenia. Jest to nowe, skomplikowane zjawisko, którego konsekwencji nie jesteśmy w stanie jeszcze w tej chwili opisać.
Mieszanina symboli, które składane sa w  nowe mity, czyli w  marki, może być bardzo pożyteczna dla kultury. Jednak może być również odwrotnie – kiedy patrzymy na społeczeństwa dużo bardziej konsumpcyjne niż nasze, widzimy, że świat marek, świat  nowej mitologii zastępuje świat religii. Jest to bardzo niebezpieczny wymiar sekularyzacji.

J. Sosnowski: No właśnie! I dlatego ważne jest, byśmy w  tej dyskusji nie znaleźli się w sytuacji budowniczych wieży Babel. Walczę więc jak lew, żeby rozróżnić symbol i markę,  jasno stwierdzić, że marka jest częścią świata, który - mówiąc brutalnie - nie istniałby, gdyby nie był utrzymywany za ciężkie pieniądze Natomiast świat symboli powstaje niezależnie, od tego czy są pieniądze czy ich nie ma.

 

P. Niziński: To prawda, jednak sprzężenia zwrotne, o których mówi Piotr Alchimowicz będą coraz częściej miały miejsce. Pewne marki będą niosły ze sobą taki ładunek treści, który z czasem pozwoli im urosnąć do rangi symboli. Już niedługo może to dzielić społeczeństwo czy – jak mówią pracownicy działów marketingowych – „konsumentów” na tych, którzy będą wybierali wartości związane na przykład z marką „Nike”, i na tych, którzy będą wybierali wartości związane z marką „Puma”.
Tworzą się różne grupy, które będą zorientowane na nowy zestaw wartości, symboli, znaczeń. Marki  pojawiły się wraz z rozrastającym się wolnym rynkiem, z coraz bardziej rozwijającymi się głębokimi technikami dotarcia mediowego do odbiorcy. Mamy tutaj do czynienia ze światem niejasnych granic, nieprzejrzystych pojęć, rozmytych wartości – musimy sobie jednak jakoś z nim radzić.
 
KOŚCIÓŁ KATOLICKI JAKO MARKA

– Zdaje się, że znakiem tego właśnie świata są wyniki badań, przeprowadzonych przez profesjonalny instytut badania rynku na reprezentatywnej próbie Polaków (2500 wywiadów, wiek ankietowanych: 18-69 lat), których celem było wyłonienie stu najlepszych marek na polskim rynku. Z tych badań wynika wiele ciekawych rzeczy. Otóż pierwsze miejsce zajmuje marka: „Polska”. Jej właścicielem są – czytamy – „obywatele”, a osobą odpowiedzialną za markę: „Aleksander Kwaśniewski – prezydent”. Kolejne miejsca zajmują: Lipton, Wedel - Delicje Szampańskie, TVN, Mieszanka Wedlowska, Ptasie Mleczko, RMF FM, Discovery. Na dwudziestym pierwszym miejscu – między Danonem a Milką – jest „Kościół katolicki”. Nie wymieniono tutaj właściciela marki, a za osobę odpowiedzialną za tę markę w Polsce uznano „Józefa Glempa – Prymasa Polski”... Co to badanie mówi o naszej sytuacji kulturowej?


P. Niziński: Firma, w której pracuję, prowadzi od wielu lat badania kondycji różnych marek na świecie. Są to zazwyczaj badania robione na bardzo dużych próbach, w bardzo wielu krajach. W tej chwili badanych jest około 25000 marek. Wszystkie one, bez względu na to,  czy to jest Kościół katolicki, dolar amerykański, Danone, Masmix, Polska czy Hiszpania – konkurują o miejsce w naszej świadomości. Przywołane tutaj badanie pokazuje, w jakiej kondycji są marki w konkretnym momencie – jaki mają potencjał wzrostu, czym się wyróżniają, jakie jest na nie zapotrzebowanie i jaka jest o nich wiedza. W tych czterech wymiarach próbujemy określić kondycję danej marki. Dzięki temu wiemy, czy dana marka ma duże szanse na rozwój, czy też może zanika.

– Czy wobec tego chrześcijaństwo jest dobrą marką?

J. Sosnowski: W tym pytaniu kryją się dwa pytania: o religię, czyli o Kościół, oraz o wiarę, czyli o osobiste doświadczenie religijne. Otóż moim zdaniem pytanie o to, czy Kościół katolicki ma dobrą markę, oznacza: czy Kościół katolicki ma dobrych specjalistów od  public relations. Nie da się natomiast w tej konwencji pytać o wiarę. Tutaj można by najwyżej zapytać, co się stało, że język pierwotnie służący do opisywania relacji między znakami towarowymi zaczął wypierać język symboli, który był pierwotny i właściwy do opisywania doświadczenia wiary. Ale to jest zupełnie inna kwestia. Zatem, kiedy cytują Państwo listę najbardziej popularnych marek w Polsce, w której Kościół katolicki umiejscawia się na 21 miejscu...

P. Niziński: Nawiasem mówiąc, to naprawdę dobre miejsce.

J. Sosnowski: ...tyle że między Danonem i Masmixem. Mnie jednak treść tej listy nie oburza. Kościół katolicki jest przecież organizacją o określonej strukturze i wizerunku społecznym. Nie da się natomiast w języku marki opowiedzieć o doświadczeniu wiary.

Leszek Stafiej: Nie ma tutaj sensu rozważać podobieństw, ponieważ ich nie ma. Nie ma niczego takiego w marketingu, co dałoby się porównać z wiarą chrześcijańską.

J. Sosnowski: Zaczęliśmy jednak naszą rozmowę od kłopotów terminologicznych. Teraz,  mam nadzieję, widać, dlaczego upierałem się, żeby jednak nie obejmować wszystkiego terminem „marka”. Chciałbym zwrócić również uwagę, że istnieje pokusa wykorzystywania strategii wypracowanych przez specjalistów od marketingu do duszpasterstwa. Przypuszczam, że logika jest następująca: najpierw przyciągnąć do organizacji – a to się robi za pomocą atrakcyjnego wizerunku – a potem, daj Boże, w tej organizacji pokrzepi się taka odłowiona duszyczka i wzbudzi w sobie wielkie doświadczenie wiary. Jednak wtajemniczenie nie może dokonać się za sprawą marki, tylko poprzez symbole. A przecież tutaj właśnie o wtajemniczenie chodzi.
 
KOŚCIELNY PR

P. Niziński: Ja również z dużym niepokojem patrzę na  kościelny PR. Kontakty Kościoła z mediami zostawiam tu na boku, skoncentruję się jedynie na sprawie promowania marki i reklamowania Kościoła. Można czasami zauwazyć przed kościołami robione własnym sumptem billboardy. Mam poczucie, że tego rodzaju działania nie zawsze bywają skuteczne – ich skutek jest często odwrotny do zamierzonego. Problem ewangelizacji przez marketing to bardzo trudna sprawa i we mnie samym budzi wątpliwości. Widziałbym miejsce na pewne działania marketingowetam, gdzie próbujemy zachęcić na przykład do aktywności charytatywnej na rzecz Caritasu czy wewnątrz parafii. Miałbym natomiast dużo rezerwy wobec używania środków marketingowych do ewangelizacji w ścisłym tego słowa znaczeniu.
Planowanie mediowe w tej chwili jest tak rozwinięte i tak precyzyjne, że obszar wolnego wyboru, który – moim zdaniem – jest niezwykle ważny przy odpowiedzi na ewangelizację, jest zredukowany do minimum. Dlatego chciąc używać marketingu do ewangelizacji w ścisłym znaczeniu tego słowa wchodzimy na ścieżkę wąską i kontrowersyjną.

J. Sosnowski: Jednak Kościół potrzebuje dobrych PR-owców. Sprawa bilboardów robionych własnym sumptemjest w gruncie rzeczy mutacją problemu styropianu w kościołach. Natomiast zwłaszcza dziś, w obliczu kampanii niechęci wobec Kościoła katolickiego, z jakim mamy do czynienia w Europie i w Polsce (vide. – słynna wypowiedź o katolikach, którzy biją żony, dlatego, że są właśnie katolikami) ważne są działania mające na celu kształtowanie wizerunku Kościoła zgodnego z jego ewangeliczna misją

– Kampania niechęci wobec Kościoła katolickiego, coraz większa sekularyzacja i coraz silniejsza supermarketyzacja kultury nie ułatwiają Kościołowi pełnienia jego misji. Jak bardzo zawężył się wymiar jego kulturotwórczej roli wskazuje na przykład fakt, że ponoć marka Coca-Coli jest bardziej czytelna niż symbol krzyża. Czy to oznacza, że marka zdystansowała symbol? I że współczesny człowiek częściej właśnie ją wybiera, aby opisać swój świat?

 

Leszek Stafiej: Rzeczywiście marki stają się silniejsze niż symbole. Dlaczego? Ryszard Horowitz – znany na świecie fotografik polskiego pochodzenia – zwierzał się kiedyś, że nikt nigdy nie dał mu takiej swobody finansowej i  twórczej, jak reklamodawcy. Nikt nigdy nie dał mu tyle pieniędzy na eksperymentowanie ze sztuką, jak na przykład producenci instrumentów muzycznych. W tym kryje się smutna prawda, że nie ma symboli, które mogłyby dysponować taką potężną bronią reklamową. Nie zapominajmy jednak, że nie kto inny, jak my sami jesteśmy współtwórcami tego, co dzieje się dziś z marką i z symbolem. Na  misternie konstruowane strategie marek reagują konkretni ludzie. Kaplice w supermarketach są tak samo dziełem twórców supermarketów, jak i tych, którzy do nich w dzień święty chodzą. Nie zapominajmy więc o tej wzajemności i o tym, że – jeżeli nawet twórca marki bywa  manipulatorem, co zdarza mu się bardzo często  – to przecież jednak konkretni ludzie świadomie podejmują decyzję o tym, czy niedzielę święcić w kościele, czy w supermarkecie

- To prawda, jednak branża reklamowa – jak sami zresztą Panowie mówili – wykorzystuje sporo środków, aby nam ten wybór ograniczyć. Kampanie reklamowe są tak zaplanowane, że ulegamy im także podświadomie, wcale tego nie chcąc ani nawet nie zauważając. Zatem mówić o wyborze trzeba bardzo ostrożnie. A skoro pojawił się wątek kaplicy w centrum handlowym, to chcielibyśmy zapytać: co Panowie myślą o takim projekcie?

 

P. Niziński: Zastanawiam się, czy kaplica może być wszędzie? Niby może, jednak coś się we mnie buntuje, kiedy myślę o kaplicy w supermarkecie. Nie kryję, że jest to dla mnie pomysł szokujący. Z drugiej strony – są przecież kaplice na lotniskach i wydaje się, że powinny tam być.

J. Sosnowski: Lotnisko wielu ludzi skłania do myśli eschatologicznych...

P.Niziński: Czyli kaplica jako swoisty znak memento mori? Czuję się dosyć bezradny wobec tej koncepcji. Z jednej strony rozumiem, ze jest to jakaś próba odpowiedzi na walkę o rząd dusz, która odbywa sięprzy okazji spędzania przez całe rodziy niedzieli w centrum handlowym. Dzieje jakaś straszna rzecz, że właśnie w taki sposób świętujemy. Myślę, że społeczeństwa, które są trochę zdrowsze czy dojrzalsze same potrafia uregulować tę sprawę.
 
KAPLICA W SUPERMARKECIE


Leszek Stafiej: Protestuję wszystkim rękami i nogami przeciwko kaplicy w supermarkecie czy centrum handlowym. Ulokowanie jej tam byłoby w pewnym sensie pozbawieniem wyboru wszystkich tych, którzy właśnie mają wybierać miejsce, w którym chcą święcić dzień święty. Kościół to kościół, a centrum handlowe to zbiór sklepów, butików, barów etc. Nie jest to przecież miasto – jest tylko jakimś zaułkiem naszej codzienności.

Piotr Alchimowicz: A czy z próbą ulokowania kaplicy w supermarkecie nie jest tak, że skoro w tej chwili Mamon podniósł głowę w postaci centrów handlowych, chrześcijaństwo znowu wraca do swej pierwotnej formy zaanektowania przestrzeni, w której brakuje miejsca dla sacrum? Wygląda na to, że powtarza się historia sprzed dwu tysięcy lat, kiedy to świecka bazylika zawłaszczona została przez chrześcijan do celów sakralnych.

J. Sosnowski: Chciałbym uściślić kilka spraw, bo wydaje mi się, że diabeł, a może tym razem jednak anioł, tkwi w szczegółach. Mianowicie: nie kościół, tylko kaplica, i nie w supermarkecie, tylko w centrum handlowym. Nie wiem, jak Państwu, ale mnie zdarza się chodzić do jednego, niedużego centrum handlowego w Warszawie. I kiedy tak człowiek sobie tam chodzi i czegoś szuka, to w pewnej chwili jest znużony. I co wtedy robi? Ano najczęściej idzie  na kawę. A właściwie czemu nie pokrzepić się duchowo i nie pójść sobie na chwilkę do kaplicy ? Co w tym złego? Chyba, że tkwi w tym jakiś makiaweliczny pomysł, że w centrach handlowych będzie się znienacka odprawiać Msze święte i spędzać na nie tłum ludzi z zakupów, żeby jednak świętowali tę niedzielę. Wówczas rzeczywiście zrobiłaby się z tego wszystkiego jakaś podejrzana farsa. Z tego, co wiem, takich tendencji jednak nie ma. Chodzi tylko o to, żeby ludziom, którzy spędzają w centrum handlowym – niekoniecznie w niedzielę – dużo czasu, umożliwić chwilę oddechu. Może wynika to z mojej perspektywy ex post katolika, a może bardziej z nauki rodziców – porządnych katolików – że jeśli nawet ma się bardzo zabiegany dzień, a zdarza się przechodzić koło kościoła – to warto doń wstąpić. Taki, wydawałoby się, drobiazg może bardzo człowiekowi pomóc.

Leszek Stafiej: To trochę tak, jak z kapliczką przydrożną...

J. Sosnowski: Właśnie tak! Dlatego nie widzę powodu, żeby w centrach handlowych nie mogło być kaplic. Ich obeność tam może niepokoić od strony symbolicznej – w jednym miejscu spotkają się bowiem najprawdopodobniej szyldy McDonalda, Sephory oraz... krzyż. Odwiedzający centrum handlowe człowiek może pójść do sklepu z perfumami na przykład albo na zebranie ministrantów. W tym sensie jest to oferta, a język marketingowy opisuje warunki, które mogą sprawić, że ta oferta będzie bardziej lub mniej atrakcyjna. A co będzie działo się dalej, to już zależy od intensywności naszych głębokich przeżyć. Z nimi zaś jest niewyraźnie. Twierdziłbym, że symbole są silne siłą przeżyć, które prowokują. Mam wrażenie, że żyjemy w świecie, który wyżej ceni i potrafi wznieść na wyższy poziom emocjonalny kwestię przynależności niż przeżycia. Okazuje się, że przynależność do wspólnoty bardziej emocjonuje niż wewnętrzne przeżycie indywidualne. Przynależność do wspólnoty może wyrażać się językiem marek: „dobrą markę ma wspólnota, do której chcę należeć”.  Natomiast język symboli będzie wtedy żywy, jeżeli będzie stało za nim głębokie przeżycie. I tutaj  – zgodnie z frazą wieszcza: „mówię, bom smutny i sam pełen winy” – chciałbym zadać prawie retoryczne pytanie: co się stało z naszym życiem wewnętrznym?

P. Niziński: Dla mnie problem rozpoczyna się w momencie realizacyjnym – jeżeli bowiem ustawimy kaplicę w jednym ciągu z Mc’Donaldsemi, z Bliklem i jeszcze z jakimś sklepem z obuwiem czy bielizną – to umieszczamy ją w jednym ciągu konsumpcyjnym. A to jest bardzo niebezpieczne, ponieważ, jeśli płacimy za buty, hamburgera i zaraz potem składamy ofiarę na tacę, wówczas mamy poczucie, że kupiliśmy sobie kawałek posługi religijnej. Bardzo bym przestrzegał przed niebezpieczeństwem rytualizacji wiary, rytualizacji zachowania religijnego akurat w tym momencie. Stąd już prosta droga do potraktowania wiary jako dobra konsumpcyjnego.

Leszek Stafiej: Apelowałbym o wzajemność, która może oznaczać na przykład gotowość do zastosowania współczesnego języka reklamy do celów, które wzajemnie chcemy osiągnąć. Nie jest przecież tak, że Kościół wybuduje kaplicę w centrum handlowym i w ten sposób nakłoni ludzi do głębszej wiary. Jeśli ją buduje, to – jak sądzę - wychodzi na przeciw potrzebom wiernych a nie inwestora centrum handlowego. Być może część chrześcijan   przeżywa dziś swoją wiarę w inny sposób niż ten, do którego w większości jesteśmy  przyzwyczajeni. I oni i my – ci tradycjnie wyrażający swoją wiarę - mamy prawo do takiej ekspresji, która jest nam najbliższa, w której czujemy się bardziej wiarygodni. I to jest właśnie wzajemność. Do tego chciałbym wszystkich nas nakłaniać i chyba nawet byłbym w stanie, w imię tej wzajemności, zmienić swój pogląd na temat obecności kaplicy w supermarkecie.
 
KOŚCIÓŁ I JEGO ZŁA MARKA

– Życia wewnętrznego – wszyscy Panowie zgodzili się z tym – nie da się opisać ani językiem, ani narzędziami marketingu. Mówiąc jednak o obecności świątyni w centrum handlowym, dotykamy kwestii „supermarketyzacji” chyba nie tylko – odwołując się do rozróżnienia Pana Jerzego Sosnowskiego – religii, ale również wiary. Jest pośród nas O. Mirosław Pilśniak – proboszcz tutejszej parafii, kitóra już od kilku miesięcy gości naszą redakcję na comiesięcznych spotkanach – i jednocześnie osoba bardzo kompetentna w sprawach, o których mówimy. Ciekawi jesteśmy, jaka jest Ojcia opinia na temat kaplicy w centrum handlowym i czy  wyobraża sobie Ojciec, że mógłby w takim miejscu posługiwać?

o. Mirosław Pilśniak: Czy wyobrażam sobie swoją pracę w centrum handlowym? To bardzo trudna sprawa, ponieważ sam pomysł ulokowania światyni w takim miejscu uważam za niezbyt szczęśliwy. Mój sprzeciw wynika z przeświadczenia, że nie jest dobrze wprowadzać rzeczywistości wiary w świat towarów, ponieważ może być ona wówczas potraktowana jako jeden z takich właśnie produktów, za które można zapłacić. A wiara – czyli moja osobista więź z Bogiem – jest niemal jedyną rzeczywistością na świecie, której nie da się kupić, więcej – wiara to łaska, dar, dostaje się ją za nic, tak jak miłość. W takim rozumieniu i przeżywaniu wiary my księża mamy wiernych utwierdzać i dlatego właśnie jestem zdania, że trzeba unikać wszystkich sposobów, sytuacji i  miejsc, które mogłyby wprowadzić to tak szczególne doświadczenie wiary w przestrzeń, która mogłaby mieszać ją w sferę handlu, reklamy, biznesu etc. Sytuowałbym zatem kaplicę zdecydowanie poza halą handlową.
Ta rozmowa, w której dane jest mi uczestniczyć, pokazuje zresztą, jak bardzo czujemy się bezradni wobec świata, który budujemy, ponieważ on w gruncie rzeczy daje nam bardzo małe możliwości wyboru. Wdzięczny jestem za szczerość, z jaką mówili Panowie o mechanizmach marketingu  czy o naturze marki. To prawda, że w marce zakodowany jest cel wbudowania w naszą świadomość jakiegoś określonego obrazu po to, aby człowiek nie miał wyboru. A wszystko po to, abym kiedyś, kiedy stanę przed półką z setką produktów opatrzonych różnymi nazwami – wybrał tę, która wydaje mi się znajoma i godna zaufania, a którą reklama w taki właśnie sposób wdrukowała w moją świadomość.


 Pytali Państwo, czy chrześcijaństwo ma dobrą markę. Nie martwiłbym się, gdyby ona była nie najlepsza. Uważam, że zły wizerunek medialny Kościoła paradoksalnie działa na jego korzyść. Decydując się na wiarę, człowiek wybiera coś, co z pewnością nie ułatwi mu życia, co będzie raczej komplikować tę wizję życia, do której przekonuje go świat. Człowiek decydując się na wiarę wie, że wchodzi do takiej... dziadowskiej organizacji i że z przynależności do niej raczej nic nie będzie miał. Może jedynie zostać utożsamiony z pewnym radiem, wyśmiany, że czci kiczowaty obraz, oskarżony o hipokryzję pewnych struktur etc... – szkoda nawet wymieniać. Niemal wszystko trąci tu styropianem – jak te bilboardy przed kościołami, o których wspominał jeden z Panów. Jednak właśnie to, że Kościół się niedobrze sprzedaje i nie opłaca się do niego przynależeć, ma swoją zaletę. Oczywiście, tylko dla tych, którzy przebiją się przez tę całą odstręczającą zewnętrzność. Ta zła marka Kościoła sprawia, że człowiek nigdy nie zostanie oszukany, jeśli oczywiście szuka w Kościele tego, co stanowi samą istotę depozytu, który został w nim złożony.