Mój Dobry Znajomy, który od lat pracuje w branży reklamowej,  zrelacjonował mi  rozmowę, jaką przeprowadził z młodszym kolega, który działa w reklamie od niedawna. Młodszy kolega zapytał, czy w reklamie się bierze.

 
– A bo co? – odparł Starszy, wietrząc zaczepkę.
– Bo przegrywamy przetarg za przetargiem – wyjaśnił Młodszy.
– Może jesteście kiepscy  –    rzucił  Starszy prowokacyjnie.
– Może jesteśmy. Ale wygrywają jeszcze gorsi – powiedział Młodszy.

Starszy zamilkł. Przypomniał sobie, jak kilkanaście lat temu, kiedy był dyrektorem kreacyjnym dużej agencji sieciowej, właściciel filmowego  domu produkcyjnego zaprosił go na lunch, po czym zaproponował 20% od budżetu każdej powierzonej produkcji. Starszy, wtedy jeszcze nowicjusz, nie potrafił odmówić. Poszedł poradzić się szefa, z którym się przyjaźnił.
 
Szef powiedział: – To twoja sprawa.
 
Starszy najpierw się zdziwił, potem zaniepokoił.
–  To znaczy, że nie masz nic przeciwko temu? – zapytał.
–  To znaczy, że to Twoja sprawa – powtórzył szef dyplomatycznie.
–  Czyli myślisz, że ja biorę, ale nie oczekujesz, ze będę się z Toba działkował?
–  Powtarzam: twoja sprawa.
 
Czyli ty też bierzesz, ale się ze mną nie działkujesz’, pomyślał Starszy. Ale nie powiedział tego głośno. Z nikim już o tym nie rozmawiał. Nawet z żoną. Długo rozmyślał. Rozmawiał sam ze sobą. Ważył racje za i przeciw. Zmagał się z pokusą  i sam ze sobą.  Lubił swoja pracę. Uważał, że może być pożyteczna, choć zbyt często  ulega wulgaryzacji i brutalizacji. Chciał, w miarę możności, chronić ją przed tymi zagrożeniami. Próbował nawet być dumny ze swojej  misji. Ale ta pokusa była trudna do odrzucenia.

Tymczasem producent  nie nalegał: nie dzwonił,  nie zapraszał Starszego na kolejne obiady. Robili to za niego pozostali producenci. Starszy nie odmawiał. Dawał się zapraszać. Potem wysłuchiwał propozycji w milczeniu i grzecznie dziękował za zaproszenie. Żadnego z proponujących nie pogonił. Na żadnego się nie obraził.  Więc stawka rosła. Doszła do 45%.
Z kimś musiał jednak w końcu produkować te filmy.  Kogoś musiał wybierać. Bez względu na to, czy brał czy nie, wszyscy byli przekonani, że bierze.  Uchodził za szczególnie twardego, wymagającego i drogiego partnera. Wybierał więc wyłącznie tych, którzy nie próbowali go przekupić. Czasem ze szkodą dla przedsięwzięcia.  
 
Kiedyś ten pierwszy producent, który pracował na jakiejś artystycznej uczelni, zaprosił go na wykład na temat kreacji w reklamie. Starszy zawsze bardzo przejmował się takimi wystąpieniami. Nie zdarzały się często. Na reklamie, jak na medycynie, zna się przecież każdy. 
 
Ale on miał misję. Gdzie lepiej zapobiegać wulgaryzacji i brutalizacji, jak nie w bezpośrednim kontakcie z młodymi, których można ostrzec przed zagrożeniami. Przygotowywał się więc długo i bardzo starannie. I opowiadał młodym słuchaczom z porywającą swadą i  zapałem o niezwykłych  wyzwaniach intelektualnych i satysfakcji twórczej, jakie mogą stać się ich udziałem, jeśli zdecydują się na trudną i niewdzięczną lecz fascynującą pracę w reklamie.     
 
Po wykładzie producent dziękował mu z kwaśnym uśmiechem:
 
– No, ostro pojechałeś. Szef ABCiD, tej nowej agencji sieciowej,  który występował tu przed Tobą, niczego nie owijał w bawełnę. Powiedział im, że dyrektorzy kreacyjni biorą co najmniej 20% od każdej produkcji filmowej.
 
Wkrótce Starszy przestał pracować w  sieciówce. Przeszedł na swoje. A na swoim jest zupełnie inaczej.
 
Przerwał milczenie.
– Słuchaj,   Młody. W reklamie, jak wszędzie: są tacy, co dają, tacy, co biorą, i tacy, którzy patrzą.

– No i jeszcze ci, co donoszą.
– Więc wybór masz duży.


Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg