Drukuj
Odsłony: 2650

Nastały czasy płytkiej formy i miałkiej treści. Ze wstydem przyznaję, że zdarza mi się czasem do tego przyłożyć. Zaproszono mnie ostatnio do pewnej rozgłośni radiowej, bym wypowiedział się na temat ofiar cyberprzemocy. Chętnie przyjąłem zaproszenie. W dobie powszechnego zachłystu Internetem jego wady zazwyczaj się przemilcza. Na wypowiedź dano mi cztery minuty, włącznie z przerywnikiem muzycznym. Bo słuchacz jest dzisiaj jak dziecko: nie potrafi skupić uwagi dłużej niż przez trzy do czterech minut. Ponieważ nie udało mi się powiedzieć wszystkiego, co miałem do powiedzenia, niniejszym uzupełniam.

Na początek, dla porządku, należy potwierdzić, że pożytki wynikające z sieci są bezsprzeczne i zdecydowanie przeważają nad szkodami. To zresztą nie pierwszy nasz wynalazek, który pociąga za sobą nieprzewidziane konsekwencje. Nie nauczyliśmy się lub nie zdążyliśmy jeszcze im zapobiegać.


Po drugie, sieć wciągana bez umiaru szkodzi wszystkim – zdrowym i chorym, samotnym i towarzyskim, biednym i bogatym, celebrytom i nieznanym ofiarom. Najbardziej zagraża użytkownikom niedojrzałym, na przykład gimnazjalistom, którzy szukając za wszelką cenę akceptacji grupy rówieśniczej w zamian za popularność wyrażaną w lajkach gotowi są zarówno do wyjątkowych poświęceń jak też do szczególnego okrucieństwa. Szkodzi nie tylko naiwne przekonanie o anonimowości, które wzmacnia pokusę upubliczniania osobistych czy intymnych wyznań, zdjęć lub filmów. Obelżywe nagrania czy posty potrafią być zabójcze w sensie dosłownym, bezkarne hejtowanie, grube słowa i epitety, mowa nienawiści brutalizują i wulgaryzują relacje międzyludzkie. Nie mniej zgubne jest podglądactwo, bezwstydne oglądanie niedyskrecji i przemocy. Lubujemy się w tym od zarania dziejów, ale sieć pozwala nurzać się w atawistycznej pokusie do woli.

Po trzecie, operatorzy serwisów i portali skwapliwie pomagają podsuwaja nam rózne pokusy. Ich celem nie jest jednak informacja o wydarzeniach i zjawiskach ani ich wyjaśnianie lecz klikalność. Podsycają więc ciekawość użytkowników sieci sensacyjnymi i bałamutnymi nagłówkami, które mają za zadanie maksymalizować klikalność i generować reklamy.
O przemocy reklam nawet nie będę tu wspominać. Portali nie tworzą dbający o rzetelność informacji dziennikarze. Klecą je pracownicy medialni, w najlepszym wypadku copywriterzy, którzy nie piszą tekstów lecz posty, nie redagują lecz sporządzają i upychają lekkostrawny kisiel kontentu. Każdy może dziś prowadzić blog jak chce i o czym chce. Każdy może wypisywać bzdury, udzielać rad, wywnętrzać się lub wymądrzać. Ludzie są wygodni i leniwi więc chętnie dają się opleść siecią prostych i łatwych treści. Wolą czytać porady niż uczyć się, wolą leczyć się przez Internet niż u lekarza, zażywać suplementy niż leki na receptę, wolą oglądać sztukę wirtualna niż chodzić do muzeum, wolą gołe obrazki w sieci niż wyprawę do burdelu, wolą ściągać muzę za darmo niż chodzić na koncerty lub do teatru, wolą czytać tweety i smsy niż książki. I dlatego głupota rozprzestrzenia się w cyberprzestrzeni szybciej i szerzej niż mądrość.

Jak się z tego wyplątać? Czy jest wyjście? Jest. Trzeba wprowadzić do sieci normy etyczne, które obowiązywały – z różnym powodzeniem, to prawda - w mediach drukowanych i tradycyjnych mediach elektronicznych. Trzeba przywrócić nowym mediom nieopacznie nazwanym społecznościowymi takie podstawowe wartości, jak bezstronność, niezależność, rzetelność, wrażliwość i uczciwość. W przeciwnym razie przemoc nadal będzie szerzyć się w sieci bez ograniczeń i bezkarnie. A wolność i powszechny dostęp do informacji to dar zbyt cenny byśmy się mieli nim udławić.

Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg