Odkąd z powodu remontu zamknęli most przestałem jeździć do miasta samochodem i przesiadłem się na szybką kolej miejską. Tym razem wracałem wcześniej, jeszcze przed godziną szczytu, więc znalazłem miejsce siedzące. Na kolejnych przystankach robiło się coraz ciaśniej. Pociąg, czysty i wygodny, sunął płynnie i cicho. Siedzący przede mną mężczyzna patrzył na przesuwające się za oknem podwórka starych kamienic i zaplecza zakładów przemysłowych. Nagle zadzwonił telefon. Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyjął aparat telefoniczny.

– Marek, halo! – powiedział głośno i niezbyt uprzejmie.
- Aaaa, to ty. … Tak, dzwoniłem…. Mogę, mogę…. W pociągu…
- Wiesz co, chciałem cię zapytać, czy mogę do ciebie przyjść na wigilię…. No nie, bo wyrzuciła mnie z domu. Ja jej pomalowałem całe mieszkanie, a ona mnie wyrzuciła. Nikomu jeszcze nie mówiłem. Tylko tobie to mówię…. Ty, zaczekaj, bo ja tu już wysiadam.

Poderwał się i z telefonem przy uchu rzucił się do drzwi. Biedny gość. Szkoda, że się nie dowiedziałem, czy sobie załatwił tę wigilijną miejscówkę.

Moja Dobra Znajoma z Warszawy wraz ze swoim zespołem jechała kiedyś porannym pociągiem do Krakowa na ważną prezentację. Zajmowali prawie cały przedział. Tylko przy drzwiach zasłoniwszy twarz płaszczem drzemał jakiś mężczyzna. W drodze uzgadniali ostatnie szczegóły spotkania, omawiali opcje, powtarzali strategię i role. Za Tunelem współpasażer obudził się i powiedział, że nie może już dłużej tego słuchać, bo jest z agencji XX, która była ich największym konkurentem. Zapadło milczenie. W końcu nieznajomy obiecał, że postara się o wszystkim zapomnieć. Być może mu się udało, ale mimo świetnej prezentacji Moja Znajoma przetargu nie wygrała. Może za karę za brak rozwagi.

Zauważyłem, że w miejscach publicznych rozmawia się u nas głośno i bez żenady. Rozprawia się o własnych i cudzych sprawach osobistych, służbowych i intymnych, zdradza się tajemnice, rzuca nazwiskami i wyzwiskami. Niektórzy, prowadząc rozmowę telefoniczną zachowują się tak, jakby doznawali teleportacji: znikają z miejsca, gdzie są i przenoszą się tam, gdzie jest ich rozmówca.

Innym znów razem siedziałem w zatłoczonej popularnej kawiarni, kiedy do gościa przy stoliku obok przysiadł się znany publicysta. Traf chciał, że jakiś czas przedtem ten sam dziennikarz zaprosił mnie do znajomości na jednym z portali społecznościowych. Kiedy, jak to mam w zwyczaju, upewniłem się, że zaproszenie nie jest wynikiem pomyłki zapewnił mnie, że znamy się dobrze i to nie od dziś. Nadal byłem przekonany, że nasza znajomość jest jednostronna ale nie polemizowałem, bo cenię jego dorobek i często podzielam jego opinie.

Mój Nowy Znajomy albo mnie nie zauważył albo nie poznał. Obaj mężczyźni rozmawiali z ożywieniem na temat środowiska dziennikarskiego, wymieniając znane nazwiska i nieznane fakty, nie szczędząc szczegółów i epitetów. Nie musiałem nastawiać ucha, żeby słyszeć wszystko bardzo wyraźnie. Kusiło mnie, żeby zwrócić im uwagę ale ciekawość wzięła górę na przyzwoitością. Słuchałem. Najpierw z zainteresowaniem, potem z zażenowaniem.

- A dziewczyny paplają na fejsbuku o sprawach firmowych i potem się dziwią, ze całe miasto o tym gada – zauważył znany publicysta.


- No cóż, brak doświadczenia – skomentował jego rozmówca.
- Bezdenna głupota – skwitował surowo Mój Znajomy.
 
Wstałem, zapłaciłem, wyszedłem.
 
Po głowie chodziło mi zapomniane łacińskie przysłowie: Nomina sunt odiosa. Ale kto dziś mówi po łacinie? Po naszemu: nie mów nikomu, co się dzieje w domu i po nazwisku to po pysku.
 
 
Leszek Stafiej,
Brief grudzień 2013,
Gwoździem w mózg, 


Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg