Brief for Poland: Większość ludzi zna to małe miasteczko najwyżej ze słyszenia. Oprócz kilku tysięcy mieszkańców, ich krewnych, znajomych i sąsiadów mało kto wie, gdzie ono leży.
Jego nazwa nie kojarzy się z niczym konkretnym, ewentualnie z pewną żartobliwą kwestią dialogową z popularnej komedii filmowej. Jak Bydgoszcz, lepiej znana z filmowego cytatu : „ Do Bydgoszczy będę jeździł!” niż z wymyślnych haseł promocyjnych. I nieco lepiej niż Roztocze, które najczęściej kojarzy się z „ tymi robakami, co mieszkają w kołdrze.” Taki stan świadomości na temat miasteczka jest niesprawiedliwy, zważywszy jego malownicze położenie, wyjątkowe walory krajobrazowe a zwłaszcza uzdrowiskowe oraz długą, bogatą, wielokulturową historię - cenne źródła krajowej i zagranicznej turystyki zdrowotnej i sentymentalnej. A jednak te liczne atuty nie zdołały jednoznacznie i trwale wpisać marki miasteczka w powszechną świadomość społeczną. Toteż od lat wytrwale zabiega ono o uwagę organizując wciąż nowe widowiska, imprezy, festiwale, niszowe przeglądy filmowe, lato muzyczne, lato baletowe, rywalizuje o tytuł producenta największej jajecznicy oraz urządza cykliczne mistrzostwa świata w pokera na wafle od piwa o puchar urzędu miasta i gminy. Niestety, wysiłki te nie zdają się na wiele. Rozmydlają tylko i tak bardzo niewyraźny wizerunek miasteczka.
Wielka więc była radość mieszkańców i sympatyków miasteczka na wieść, że miejscowy zakład uzdrowiskowy wyróżniono w dorocznym plebiscycie regionalnym za unikatowy. opatrzony nazwą miasteczka zestaw kosmetyków pielęgnacyjnych. My także zanurzyliśmy się w sieć, by dowiedzieć się więcej o nagrodzonym produkcie. Niestety, bez rezultatu. Wysłaliśmy więc zapytania do urzędu miasta: o nazwę, możliwość nabycia, skład, pochodzenie, historię, cenę, a może nawet jakiś certyfikat zestawu. Długo czekaliśmy, odsyłano nas pod głuche adresy i telefony, aż w końcu polecono komuś, by się nami zajął (polecenie dołączono do korespondencji – chyba nie celowo) i uzyskaliśmy częściową odpowiedź: nagrodzone produkty pochodzą z innej miejscowości, z bliżej nieznanej firmy działającej w sąsiednim województwie, kilka z nich posiada certyfikat. Do dziś – a minęło już dobrych kilka miesięcy - nie odpowiedziano na pytanie o listę sponsorów i skład jury konkursu. Być może dlatego, że jak niesie wieść gminna, jednym ze sponsorów był nagrodzony lądecki zakład a jednym z jurorów jego prezes. Gdyby tak było w istocie, to szkoda, bo kreowanie legendy marki w oparciu o wirtualne fakty medialne to stara i zdarta płyta.
Ze szczególną wdzięcznością przyjąłem więc zaproszenie na występ miejscowego amatorskiego chóru parafialnego. Chór był mieszany, liczył dwadzieścia kilka osób w różnym wieku, reprezentujących różne środowiska i różne profesje, które stanowiły przekrój wspólnoty lokalnej: młodzież szkolna i studencka, hodowca bydła, ekspedientka, sołtys, taksówkarz, pani doktor, masażysta, inżynier, fizjoterapeuta, rzeźnik, aptekarz i bibliotekarz. Z powodu świątecznej pory repertuar obejmował kolędy - stare, mało znane, polskie, staroangielskie (!) i francuskie. Nastroiłem się życzliwie i wyrozumiale. Kiedy jednak huknęły kościelne organy - struchlałem. A kiedy zaśpiewali pierwszy utwór na cztery głosy – soprany, alty, tenory i basy - po plecach przebiegły mi ciary. Bo śpiewali jak chór nie z tej ziemi. I ciary biegały po mnie aż do ostatniej nuty koncertu. Właściwie do dziś na wspomnienie tego występu czuję dreszcze.
I o to właśnie nam chodzi. Atrybut marki miejsca powinien być spektakularny, unikatowy, zapierający dech w piersiach, wzbudzający zachwyt, zazdrość i przejmujący niezapomnianym dreszczem. Ale przede wszystkim musi być autentyczny. Jak Mormoński Chór Tabernakulum z Salt Lake City, jak koronki z Koniakowa, śliwowica z Łącka, wielkanocne palmy z Łowicza, święto tulipana w Mokrym Dworze na Żuławach, „Bitwa pod Grunwaldem” z Międzyrzecza wykonana haftem krzyżykowym, czy dom do góry nogami w Szymbarku. A zwłaszcza jak amatorski chór parafialny z Lądka Zdroju. W napięciu czekam na występ wielkopostny.